KILIMANDŻARO – PODRÓŻ NA DACH AFRYKI
Decyzja zapadła – postanowiłem zmierzyć się z Kilimandżaro, najwyższą górą Afryki (5895 m n.p.m.), która jest jednocześnie najwyższym samotnym masywem na świecie. Ta wygasła wulkaniczna góra, zwana przez miejscowych „Uhuru” (wolność), od wieków fascynowała podróżników i odkrywców. Pierwszego udokumentowanego wejścia dokonali Hans Meyer i Ludwig Purtscheller w 1889 roku, ale dopiero w XXI wieku trekking stał się dostępny dla szerszego grona śmiałków.

Przygotowania – nie tylko fizyczne
Na półtora miesiąca przed wyjazdem rozpocząłem intensywne przygotowania. Zwiększyłem częstotliwość treningów z 2-3 do 6 joggingów tygodniowo. Jednak Kilimandżaro to nie tylko wyzwanie fizyczne – to także test dla portfela. Na podstawie relacji internetowych zapowiadały się najdroższe wakacje w moim życiu. I niestety, przewidywania się sprawdziły. W tym przewodniku podzielę się sposobami, jak choć trochę ograniczyć koszty tej niezwykłej przygody.
Droga do Tanzanii
Granicę z Tanzanią przekroczyliśmy autobusem. Formalności zajęły zaledwie pół godziny: wypełnienie formularza, wiza za 50 USD i można ruszać dalej. Moshi, miasto u podnóża Kilimandżaro, przywitało nas luksusowym hotelem z basenem – ostatni komfort przed wielodniową wspinaczką w spartańskich warunkach.
Ciekawostka: Kilimandżaro znajduje się około 330 km na południe od równika, a mimo to jego szczyt pokrywają wieczne śniegi – zjawisko, które fascynowało już starożytnych greckich geografów.
Wybór trasy – Marangu Route
Kilimandżaro można zdobyć kilkoma szlakami. Wybrałem najpopularniejszą i najłatwiejszą drogę – Marangu Route, nazywaną potocznie „coca-cola route”. Nazwa pochodzi od czasów, gdy w schroniskach na tej trasie można było kupić butelkowaną Coca-Colę, co było rzadkością na innych szlakach.
Koszt wyprawy to około 100-150 USD dziennie. Najtańsza opcja to wynajęcie tylko przewodnika, ale wtedy sami musimy dźwigać cały sprzęt i żywność, co drastycznie zmniejsza szanse na sukces. Po analizie wybrałem kompromis – wykupienie pełnego pakietu w agencji, z przewodnikiem, kucharzem i tragarzami.

Sprzęt i przygotowanie
Moje wcześniejsze doświadczenia górskie ograniczały się do Rysów (2499 m n.p.m.) i nieudanej próby wejścia na wulkan Chachani w Peru. Ta porażka stała się cenną lekcją. Tym razem przygotowałem się znacznie lepiej:
- Profesjonalne buty trekkingowe
- Bielizna termoaktywna
- Polar i kurtka przeciwdeszczowa
- Latarka czołowa z zapasem baterii
- Zapas energetycznych przekąsek
- Leki na chorobę wysokościową
- Minimum 3 litry wody dziennie
Dzień 1: Marangu Gate (1860 m) → Mandara Hut (2700 m)
Wyprawę rozpoczęliśmy w Marangu Gate, gdzie poznaliśmy naszą profesjonalną ekipę: przewodnika Richarda, jego asystenta, kucharza i tragarzy. W grupie turystów byli jeszcze Wasilij z Rosji i Heinz z Niemiec – międzynarodowa ekipa gotowa na wyzwanie.
Pierwszego dnia pokonaliśmy około 12 km, wchodząc z 1700 m do 2700 m n.p.m. Schronisko Mandara Hut to małe chatki z pięcioma łóżkami i minimalną przestrzenią. Warunki spartańskie, ale dla miłośników gór – standardowe. Wieczorna toaleta? Miseczka ciepłej wody i wyobraźnia.

Dzień 2: Mandara Hut → Horombo Hut (3720 m)
Drugiego dnia czekał nas 15-kilometrowy marsz przez coraz bardziej surowy krajobraz. W miarę wzrostu wysokości bujna roślinność ustępowała miejsca skąpej wysokogórskiej florze. Po 5,5 godzinach dotarliśmy do Horombo Hut. Noc była chłodniejsza – pierwszy test dla mojego śpiwora.
Dzień 3: Aklimatyzacja
Dzień aklimatyzacyjny to klucz do sukcesu. Wspinaczka na 4200 m n.p.m. i powrót pozwoliły organizmowi przyzwyczaić się do rozrzedzonego powietrza. Coraz wyraźniej odczuwałem brak tlenu, ale ogólnie czułem się dobrze.
Historyczna ciekawostka: W 1961 roku Kilimandżaro stało się symbolem niepodległości Tanzanii, gdy nowo wybrany prezydent Julius Nyerere zapalił na szczycie „pochodnię wolności”.

Dzień 4: Horombo Hut → Kibo Hut (4700 m)
Marsz do Kibo Hut był coraz bardziej wymagający. Po 5,5 godzinach dotarliśmy do dużego schroniska, gdzie… nie było wody. Obiad, 8-godzinny odpoczynek i przygotowania do decydującego ataku.

Nocny atak na szczyt
O 23:00 wstaliśmy na skromny posiłek i ruszyliśmy w ciemnościach. Mieliśmy do pokonania 6 km i ponad 2000 m różnicy wysokości. Szczęśliwie nie było wiatru, a temperatura była znośna. Piaszczysty szlak prowadził stromą serpentyną.
O świcie stanąłem na Gillman’s Point (5685 m n.p.m.) – pierwszym z trzech możliwych celów. Kolejne 200 m do Uhuru Peak wydawało się niewielkie, ale rozrzedzone powietrze czyniło każdy krok wyzwaniem.

Uhuru Peak (5895 m) – cel osiągnięty!
O 6:45 stanąłem na najwyższym punkcie Afryki. Widok zapierał dech w piersiach – lodowiec na równiku to widok, który zapamiętam do końca życia. Kilka minut na szczycie, pamiątkowe zdjęcia i czas na powrót.
Ciekawostka: Lodowce Kilimandżaro zmniejszyły się o ponad 80% od 1912 roku. Naukowcy przewidują, że mogą całkowicie zniknąć do 2040 roku z powodu zmian klimatycznych.

Powrót i refleksje
Decyzja o zejściu do Mandara Hut tego samego dnia okazała się zbyt ambitna – w sumie pokonaliśmy 30 km w dół, docierając na miejsce kompletnie wyczerpani. Następnego dnia ostatni odcinek do Marangu Gate, gdzie otrzymałem pamiątkowy dyplom.
Niestety, na koniec pojawił się nieprzyjemny incydent dotyczący napiwków. Nasza oferta 50 USD nie zadowoliła ekipy, ale po krótkiej dyskusji sprawa została rozwiązana. Pomimo tego mogę z czystym sumieniem polecić przewodnika Richarda Vitalisa – profesjonalizm na najwyższym poziomie.

Kilimandżaro – czy warto?
Pomimo wysokich kosztów i spartańskich warunków, Kilimandżaro to doświadczenie, które zmienia perspektywę. To nie tylko fizyczne wyzwanie, ale także lekcja pokory wobec potęgi natury. A widok wschodu słońca z dachu Afryki? Bezcenny.
Dla tych, którzy marzą o tej przygodzie, mam jedną radę: przygotujcie się dobrze finansowo i fizycznie, ale przede wszystkim – mentalnie. Kilimandżaro nie wybacza lekceważenia, ale hojnie wynagradza szacunek i determinację.
Dodaj komentarz