Cozumel i Isla Mujeres: Meksykańskie wyspy między rafą a huraganami
Kolejny ranek powitaliśmy z lekkim kacem, ale dzielnie spakowaliśmy plecaki i ruszyliśmy w dalszą drogę. Autokarem dojechaliśmy do Playa del Carmen (25 pesos), a stamtąd promem (110 pesos) na Cozumel – wyspę o bogatej historii Majów, która w czasach prekolumbijskich była ważnym ośrodkiem kultu bogini księżyca Ixchel. Dziś to popularny cel turystów, choć nie do końca spełnił nasze oczekiwania.
Znaleźliśmy nocleg za 220 pesos za pokój i wyruszyliśmy na zwiedzanie. Cozumel to miejsce kontrastów: od strony morza – wypielęgnowany kurort z drogimi restauracjami i butikami, ale już kilka ulic w głąb lądu widać prawdziwy meksykański charakter z kolorowymi domami i lokalnymi taquerias.

Wielkim rozczarowaniem okazały się plaże – kamieniste i zniszczone przez huragan Wilma w 2005 roku, który zmienił krajobraz wyspy. Poleconą nam plażę „Korona” (oddaloną o kilka kilometrów od miasta) odwiedziliśmy taksówką (100 pesos), ale miejsce było kompletnie zdewastowane. Nawet snorkeling przy rafie koralowej (wypożyczenie sprzętu: 150 pesos) nie zachwycił – huragan zniszczył większość podwodnego życia. Miejscowi agenci turystyczni zachwalali nurkowanie z butlą za 70-100 USD, twierdząc, że dalej od brzegu rafa jest piękna, ale po wcześniejszych doświadczeniach podchodziliśmy do tych obietnic z rezerwą.
Ciekawostka:
W języku Majów „Cozumel” oznacza „Wyspę Jaskółek”. Według legendy, to właśnie tutaj przybywały kobiety, by modlić się do bogini Ixchel o płodność. Dziś wyspa bardziej kojarzy się z cruise’ami i amerykańskimi turystami niż starożytnymi rytuałami.
Isla Mujeres: Karaiby w miniaturze
Rozczarowani Cozumelem, przeprawiliśmy się na Isla Mujeres („Wyspę Kobiet”), nazwaną tak przez hiszpańskich konkwistadorów, którzy znaleźli tu liczne figurki bogiń. W przeciwieństwie do starszych przewodników (jak 9. edycja Pascala), wyspa nie jest już tania – ceny dostosowane są do amerykańskich turystów. Po długich poszukiwaniach znaleźliśmy nocleg za 300 pesos za pokój dwuosobowy.

Centrum wyspy to turystyczna wizytówka: drogie restauracje, sklepy z pamiątkami i bary. Ale wystarczy zejść z głównej ulicy, by odkryć prawdziwy Meksyk – małe comedores (jadłodajnie), gdzie za 50 pesos można zjeść obfity posiłek wśród miejscowych.
Największym atutem Isla Mujeres są przepiękne plaże z białym piaskiem i palmami. Woda w Zatoce Meksykańskiej jest krystalicznie czysta i ciepła, choć bardzo płytka – trzeba iść kilkaset metrów, by sięgnęła do piersi. Idealne miejsce na relaks, ale nie dla miłośników głębokich kąpieli.
Życie nocne i kubańskie rytmy
Wieczorna Isla Mujeres żyje muzyką – głównie country i pop dla amerykańskich gości (piwo w barach kosztuje 30-40 pesos, czyli dwa razy więcej niż na kontynencie). Ale nam udało się trafić do autentycznego klubu, gdzie miejscowi tańczyli salsę do muzyki na żywo w wykonaniu kubańskiego zespołu. Atmosfera była elektryzująca! Najzabawniejszym momentem był konkurs kręcenia tyłkami – Meksykanki potrafią to robić z niewiarygodną gracją.

Ostatni dzień: rybna uczta i księżycowa kąpiel
Ostatniego dnia ponownie spróbowaliśmy snorkelingu – tym razem przy Isla Mujeres. Rafa znów nie zachwyciła (Egipt bije Meksyk na głowę pod tym względem), ale za to przeżyliśmy kulinarną przygodę. Załoga łodzi złowiła ogromną rybę, którą przy nas grillowano. Świeże, morskie smaki w towarzystwie nowych znajomych – to był najlepszy moment wyjazdu.
Ostatnią noc spędziliśmy na plaży, kąpiąc się przy blasku pełni księżyca. Romantyczny finał meksykańskiej przygody, po której zostały już tylko długie godziny na lotniskach i w samolotach…
Podróżnicza rada:
Jeśli szukacie pięknych plaż – Isla Mujeres to dobry wybór. Dla nurkowania lepiej wybrać inne miejsca (np. Belize). A by poczuć prawdziwego Meksyku, zawsze schodźcie z turystycznych szlaków – to tam kryją się najlepsze wspomnienia.
Dodaj komentarz