Przygotowania do meksykańskiej przygody

Przygotowania do wyprawy rozpocząłem z prawdziwie meksykańskim wyprzedzeniem – pół roku przed wyjazdem. Jak przystało na kraj o jednej z najstarszych cywilizacji (Olmekowie istnieli już 1500 lat p.n.e.), plany wymagały odpowiedniego czasu przygotowań. Przeczytałem kilka książek, w tym genialne „Pięć stuleci pod meksykańskim niebem” Hugh Thompsona, dwa przewodniki i przejrzałem kilkanaście prywatnych i komercyjnych stron internetowych. Mimo sporych kosztów, braku rezerwacji w hotelach i schroniskach, wyjazdem zainteresowały się cztery osoby. W naszej wesołej gromadce była jedna osoba mówiąca po hiszpańsku – co w kraju, gdzie tylko około 6% populacji mówi po angielsku, okazało się bezcenne.

Teotihuacan

Logistyka podróży: między oszczędnościami a wygodą

Zgodnie z zasadą „mañana culture” bilety lotnicze zostały kupione w biurze AirFrance. Niestety nie były tanie. Lot z Warszawy przez Paryż do Mexico City i powrót z Canun do Warszawy przez Paryż kosztował ponad 3000 PLN.

Ciekawostka: Mexico City to największe hiszpańskojęzyczne miasto na świecie i jedno z najwyżej położonych (2240 m n.p.m.), co wpływa na specyficzne procedury startu i lądowania.

Kupując bilet Warszawa-Mexico City-Warszawa można było zapłacić około 500 zł mniej. Jednak to oszczędność pozorna, gdyż bilet kupiony w Meksyku na lot Cancun-Mexico City kosztował około 150 USD. Poświęciłem kilka zdań przelotowi, gdyż jego koszt stanowił około 50% całości wydatków. W Meksyku spotkaliśmy Polaków, którzy kupili bilet z Londynu do Cancunu za około 1500 zł korzystając z http://www.travelrepublic.co.uk/. Warto jednak pamiętać:

  • Należy doliczyć koszt transportu z Warszawy do Londynu
  • Trzeba uwzględnić koszt transportu np. z Mexico City do Cancunu
  • Wymagana jest elastyczność co do terminów – typowa meksykańska „mañana attitude” nie zawsze się sprawdza w podróży lotniczej
Chichen Itza

Pierwsze wrażenia: lądujemy w Meksyku

Z Warszawy wylecieliśmy o 12.45. Podróż minęła w miarę spokojnie. Niestety niewygodne fotele i posiłki w samolocie przypomniały mi, dlaczego Aztekowie uważali podróże za formę pokuty. Po przesiadce w Paryżu (gdzie, dla kontrastu, wszystko działało z szwajcarską precyzją), do Meksyku dotarliśmy około 21.30 czasu lokalnego.

Do hotelu pojechaliśmy taksówką pre-paid za 21 USD – standardowa procedura na lotnisku, wprowadzona po fali porwań taksówkowych w latach 90. W trakcie jazdy spytaliśmy kierowcę, ile czasu zajmie dojazd do hotelu. Spojrzał na nas z typowym meksykańskim spokojem i odpowiedział: „¿Tienen prisa para algo?” (Czy spieszy wam się gdzieś?). W tej chwili poczuliśmy, że jesteśmy naprawdę w Meksyku – kraju, gdzie czas płynie wolniej, a najważniejsze jest „disfrutar el momento” (cieszenie się chwilą).

Ciekawostka: Mexico City zbudowano na ruinach Tenochtitlán, stolicy Azteków, a wiele współczesnych ulic pokrywa się z dawnymi kanałami tego miasta na wodzie. Nasz hotel prawdopodobnie stał na terenie, gdzie 500 lat temu kwitła najpotężniejsza cywilizacja Mezoameryki.