Z lotniska pojechaliśmy taksówką (150 BHT) do Banglamphu. Jest to zona turystyczna z ogromną ilością tanich hoteli i restauracji. Po odwiedzeniu kilku z nich zorientowaliśmy się, że ceny mają bardzo dużą rozpiętość od 100 do 600 BHT. Cena w dużej mierze zależy od standardu. Pokoje bez klimatyzacji są o połowę tańsze niż te wyposażone w te cudowne urządzenie. Cudowne, szczególnie w maju, gdy temperatury sięgają 40 stopni przy bardzo dużej wilgotności. Właściciele pensjonatów i hoteli raczej nie byli skłonni do negocjacji cen. Ewentualne bonifikaty miały raczej symboliczny charakter.

Wieczorem na kolacje wspaniała rybka z mniej wspaniałym piwkiem. Tajska kuchnia od pierwszego posiłku do ostatniego była wspaniała. Do tej pory zwiedziłem kilka zakątków świata i tajska kuchnia jest najlepsza. Dużo lepsza od polskiej. Po posiłku udaliśmy się na zasłużony odpoczynek. Następnego dnia zaczynamy zwiedzanie.
Plany były wielkie, ale wykonanie bardzo skromne. Okazało się, że kolejnego dnia wypadło święto w Tajlandii i musieliśmy zmienić nasze zamiary. Zamiast pałacu cesarskiego zwiedziliśmy China Town. Jest to bardzo ruchliwa część miasta. Zamieszkują ją w większości chińczycy. Wzdłuż ulicy mnóstwo sklepików i restauracji. W jednej z nich zjedliśmy bardzo smaczny obiad i do łóżeczka.
Następnego dnia musimy nadrobić świąteczne zaległości w zwiedzaniu. Z samego rana ruszamy zdobywać Pałac Królewski. Wrażenie jest porażające. Nie widziałem jeszcze takiego przepychu. Większość budynków jest przepięknie zaprojektowana i wykonania. Lśni od złota i drogocennych kamieni. Na terenie kompleksu znajduje się świątynia ze szmaragdowym Buddą. Niewielki posąg jest chyba najważniejszym punktem pielgrzymek dla Tajów.

Warto pamiętać, żeby odpowiednio przygotować się do zwiedzania Grand Palance. Ze względu na buddyjskie świątynie należy być stosownie ubranym. Konieczny jest ubiór zasłaniający kolana i ramiona. Restrykcja dotyczy zarówno kobiet i mężczyzn. Po obejrzeniu olśniewającego pałacu poszliśmy do pobliskiej świątyni Wat Pho. W świątyni znajduje się ogromny posąg leżącego Buddy. Stopy są wyższe do człowieka i zostały ozdobione 108 rysunkami.

Jeden z wieczorów spędziliśmy na słynnej erotycznej ulicy Phat Pong. Oprócz klubów go-go, prostytutek i transwestytów zaczepiających potencjalnych klientów na ulicy były wystawione budki handlowe. Całość wyglądała bardziej jak bazar niż ulica czerwonych lampionów.
Do Bangkoku zaglądam mniej więcej co 10 lat. Bardzo lubię wracać do mojej ulubionej stolicy. Podróżując po świecie staram się omijać tak zwane megacity. Do nielicznych wyjątków należy właśnie Bangkok. Bardzo lubię to miasto i przez ostatnie kilkanaście lat zauważyłem zmiany na lepsze. Rozwija się infrastruktura drogowa, mają wspaniałe metro, skyline, autostrady które prowadzą ponad budynkami. Na ulicach, jak zwykle mnóstwo samochodów, ale marki zmieniają się. Wcześniej pamiętam przede wszystkim japońskie samochody, dominowała Toyota. Teraz oprócz tej znanej na całym świecie marki na ulicach Bangkoku powszechnie widać chińskie samochody, przede wszystkim produkujące elektryki takie jak BYD czy MD. W Bangkoku spędziliśmy kilka dni koncentrując się przede wszystkim na zabytkach, które już wcześniej widziałem. Dla Moniki była to nowość. Bardzo podobał się Grand Palace, Wat Pho. Mimo że Bangkok jest dużym hałaśliwym miastem kilkudniowy pobyt nie był dla nas męczący.

Khao San Road czyli słynna backpacker’s street przez ostatnie lata zmieniła się znacznie. 10, 15 lat temu słynna ulica była mekko backpacker’ ów w wieku 20-30 lat. Młodzi podróżnicy upijali się w rozmieszczonych co krok w barach do nieprzytomności. W drugiej dekadzie XXI wieku na Khao San Road wprawdzie można spotkać młodych ludzi, ale w miejscowych barach przede wszystkim siedzą moi rówieśnicy, osoby w wieku 50+. Pijąc piwo z rozrzewnieniem wspominają czasy młodości sprzed 20-30 lat, gdy po raz pierwszy gościli w barach na Khao San Road.

Dodaj komentarz