Wstęp
Wyprawa do Kenii i Tanzanii była dziełem przypadku i zaczęła się od skorzystania z niezłej oferty szwajcarskich linii lotniczych. Bilet do Nairobi przez Zurych kosztował 2000 zł. Dałem się skusić i na półtora miesiąca przez wyjazdem rozpocząłem przygotowania.W planie wyjazdu był trekking na Kilimandżaro. Do niego również podszedłem 'profesjonalnie’ i na półtora miesiąca przed wyjazdem zwiększyłem częstotliwość joggingu z 2-3 do 6 razy tygodniowo. W czasie przygotowań przerażały mnie koszty związane z wyprawą. Na podstawie relacji internetowych zapowiadały się najdroższe z moich egzotycznych wakacji. Niestety takie były. W opisach poszczególnych etapów podróży postaram się doradzić jak przynajmniej trochę ograniczyć koszty.
Pierwszy dzień – Nairobi
Tani bilet do Nairobi miał jedną niedogodność. W Zurychu musieliśmy spędzić całą noc na lotnisku. Męczę się w poczekalni, przysypiając na ławkach. W Nairobi lądujemy po godzinie 20. Przy opłacie za wizę okazuje się, że część naszych dolarów ma zbyt 'stare’ numery serii. Urzędniczka nie chce przyjąć 50 USD(tak wysoka jest opłata za wizę) o 'series’ 1993. Po zapewnieniach z naszej strony, że to są dobre amerykańskie pieniądze i innych nie mamy bierze je i mówi, że możemy mieć problemy przy wymianie pieniędzy w Kenii. Ma racje w Kenii w kantorach i bankach kurs dla dolców o series niższych niż 1999 jest bardzo niekorzystny. Co ciekawe w Tanzanii nie ma takiego problemu. Z lotniska jedziemy taksówką 25 USD do Hostelu Flora. Droga trwa ok. 2 godzin.
Flora Hostel jest prowadzony przez zakonnice. Jest tam spokojnie czysto i schludnie. Polecam. Nocleg zarezerwowaliśmy bez żadnych przedpłat emailem: florah@wananchi.com. Zapłaciliśmy 40 USD za pokój z wyżywieniem (3 posiłki). Pierwsza noc mija spokojnie. Zasypiam kamiennym snem, ale budzę się ok. 3 nad ranem. Zwykle pobudka o tej barbarzyńskiej porze zdarza mi się kilka dni po zażyciu Lariamu.
Pierwszy dzień w Nairobi poświęcamy na załatwienie spraw organizacyjnych. Odwiedzamy kilka agencji turystycznych. Ceny są bardzo wysokie. Wahają się od 100 USD do 120 USD za campingowe Safari. W biurach, które odwiedzamy możliwości negocjacji są niewielkie 5-10 USD. Po kilku godzinach łażenia trafiamy do agencji Savuka. Po dłuższej, sympatycznej rozmowie kierownik biura – Joyce ma ciekawą propozycje: zorganizuje nam prawie całe wakacje. Beztrosko przystajemy na jej propozycję. Wykupiony pakiet obejmuje:
- Safari: 3 dni w Masaj Mara, 2 dni w Nakuru i 2 dni w Arushy
- Kilimandżaro: 6 dniowy trekking
- Transport z Kenii do Tanzanii
- Loty z Arushy do Zanzibaru i z Zanzibaru do Nairobi.
Po negocjacjach udaje nam się zbić cenę do 105 USD za dzień bez lotów i przejazdu z Kenii do Tanzanii. Z perspektywy czasu sądzę, że w sumie przepłaciliśmy ok. 100 USD na całości. Ale to nie jest najważniejsze. Jak już pisałem wykazujemy się ogromną beztroską. Zostawiamy w agencji kupę kasy bez praktycznie żadnej gwarancji, że dostaniemy to, za co zapłaciliśmy. Niestety 'współpraca’ z agencją była rozczarowująca i kosztowała nas dużo nerwów podczas wakacji. Nie polecam agencji Savuka. Lepiej omijajcie ją szerokim łukiem w Nairobi. Po zarezerwowaniu wycieczki rozglądamy się po stolicy. Początkowe obawy związane z bezpieczeństwem na ulicach mijają po szybko. W centrum ulice są szerokie, a wzdłuż nich rosną drzewa. Spacerując mijamy dwa parki wypełnione ludźmi. Niestety ruch w Nairobi jest bardzo duży, a na ulicach panuje ogromny bałagan komunikacyjny. Natomiast na chodnikach nie ma pośpiechu charakterystycznego dla wielkich aglomeracji. Stolica Kenii jest młodym i hałaśliwym miastem. Nie ma tam nic ciekawego do zwiedzania. Jedyną atrakcją jest szeroki wybór pamiąteczek.
Safari
Na Safari wyruszamy w 6-osobowym składzie + przewodnik Sammy. Po przybyciu i krótkim odpoczynku na przyzwoitym kempingu pierwsze tour do parku. Wrażenia są fantastyczne. Ogromne ilości egzotycznych zwierząt kopytnych i dwa drapieżniki. Widzimy nawet lwa i geparda z bardzo daleka. To dopiero jest przedsmak tego, co zobaczymy w ciągu kolejnych dni. Kolejne dni również obfitują w ogromne ilości zwierząt. Antylopy, szakale, żyrafy, lwy, słonie, bawoły. Późnym popołudniem mnóstwo antylop gnu rozpoczyna wędrówkę z Masaj Mara do Serengeti, czyli słynne migracje.
Z mocnych scen jestem świadkiem nieudanego polowania lwa na zebrę oraz przyglądam się gepardowi zjadającemu antylope. Następnego dnia przerwę na lunch mamy w ekskluzywnym ośrodku Keekorok Lodge. Lodga została zbudowana w parku obok wodopoju. W pobliżu wodopoju znajduje się oszklony punkt obserwacyjny dla turystów. W ciągu dnia widzimy hipopotamy, zebry, małpy i różnego rodzaju ptactwo. Niezwykłym przeżyciem musi być obserwacja zwierząt późnym popołudniem lub w nocy. O tej porze drapieżniki są najbardziej aktywne. Osoby zakwaterowane na campingach powinny opuścić park przed zachodem słońca. Natomiast goście ekskluzywnych lodge mogą całą noc obserwować zwierzęta zgromadzone wokół wodopojów. Niestety noc w lodgy jest potwornie droga 200-300 USD. Podobno nie trzeba być zakwaterowanym w lodgy, żeby obserwować zwierzaki nocą. Wystarczy kupić kilka piw i siedzieć całą noc w punkcie obserwacyjnym. Osoby zainteresowane powinny uzgodnić taką opcję przy kupnie Safari.
Po trzech dniach w Masaj Mara wyruszamy nad jezioro Nakuru. Podróż trwa prawie cały dzień. Teoretycznie powinniśmy po podróży udać się na wieczorne safari po parku Nakuru. Praktycznie cwaniakowano i przewodnik zachęcił nas, aby zrezygnować z wieczornego safari na rzecz godzinnej przejażdżki łódką po jeziorze Navashi za dodatkową opłatą. Następnego dnia okazuje się, że Nakuru jest znacznie ciekawsze od Navashi. Około 11 z poczuciem ogromnego niedosytu (do Nakuru jechaliśmy prawie cały dzień, a w parku spędziliśmy ok. 4 godziny) Sammy zawiózł nas do pobliskiego miasteczka, gdzie miał czekać na nas transport do parku Amboseli. Okazało się, że transportu nie ma i po godzinie czekania pojechaliśmy do Nairobi taksówką. Z Nairobi w towarzystwie Niemca i Francuza pojechaliśmy do Amboseli. Niestety poślizg czasowy był tak duży, że nie zdążyliśmy dojechać do parku przed wieczorem. Przenocowaliśmy w obskurnym hotelu kilkadziesiąt kilometrów przed celem. Zdenerwowało to Francuza i Niemca. Chłopaki mieli w planie wieczorne safari. Do parku wjechaliśmy dopiero następnego dnia około 10 rano. Amboseli nie jest ciekawym parkiem. Zwierzęta są dokładnie takie same jak w Masaj Mara. Jednak jest ich zdecydowanie mniej. Flora jest zdecydowanie uboższa. Amboseli przypomina wysuszony step. W czasie jazdy samochodem unoszą się tumany kurzu i często nic nie widać. Do perełek parku należy zaliczyć dużą ilość słoni, nosorożce oraz przepiękny widok na Kilimandżaro.
Na koniec kilka wskazówek jak zoptymalizować Safari w Kenii. Jak już wspomniałem wyprawa do Kenii jest bardzo droga. Co zrobić żeby nacieszyć się tutejszymi atrakcjami i zapłacić rozsądną cenę. Przede wszystkim wybieramy najbardziej atrakcyjny park. W przypadku Tanzanii jest to Serengeti, a Kenii Masaj Mara. Dla turystów, którzy nie są pasjonatami przyrody polecam 4 dni w jednym z tych parków. Inne parki nie mają, aż tak dużo atrakcji. Przykładowo w Amboseli można zobaczyć te same zwierzęta, co w Masaj Mara. Oglądając te same zwierzęta, co kilka dni temu można mieć poczucie wyrzuconych niemałych pieniędzy. Dodatkowo przemieszczanie się z jednego miejsca do drugiego beznadziejnymi drogami zajmuje wieczność. Dla osób pasjonujących się egzotycznymi zwierzętami zwiedzenie kilku parków na terenie Ugandy, Kenii, Tanzanii jest obowiązkowe.
Dobrze wybierzcie agencje organizującą Safari. Przy zakupie poproście o dokładny plan Safari na piśmie. Przewodnicy, agencja próbują nieuczciwie zarobić na turystach. Przykładowo za 24 h w parku płaci się 40 USD. Zgodnie z ustaleniami powinniśmy zwiedzać park trzy razy. Pierwszego dnia od 16-19. Drugiego dnia od 9-18. Trzeciego dnia od 8-10. Płacimy w agencji za dwie wejściówki. Przewodnik organizuje tak przejazd do parku, żeby nie zdążyć na wieczorne Safari pierwszego dnia. Później obwieszcza, że ostatniego dnia musimy wyruszyć wcześniej. Zatem zwiedzanie zaczynami o 7.00 drugiego dnia, a kończymy o 9.00 trzeciego. Łączenie potrzebujemy tylko jednej wejściówki na 24 h. I do kieszeni przewodnika lub agencji trafia dodatkowe 40 USD, ewentualnie mała łapówka dla strażnika za 2 godziny ekstra. Uważajcie na tego typu numery.
Napiwki. Przed wyjazdem wszędzie czytałem, że do puli wydatków należy doliczyć obowiązkowe napiwki. W przewodnikach, Internecie pisali: 'jedziesz na Safari przygotuj napiwek dla kucharza, przewodnika. W sytuacji, gdy nie jesteś zadowolony to nie dajesz napiwków’. Dawałem napiwki, gdy byłem bardzo usatysfakcjonowany z kucharza lub przewodnika. Zwykle dawałem po kilka dolarów. W czasie Safari nikt nie upomniał się o napiwek lub o jego większą kwotę.
KILIMANDŻARO
Do Tanzanii pojechaliśmy autobusem. Na granicy załatwiliśmy w ciągu półgodziny wszelkie formalności. Sprowadziły się one do wypełnienia formularza, wklejenia wizy w paszporcie i opłaty 50 USD. W Moshi spędziliśmy ostatnią noc przez wyprawą. Hotel był luksusowy, z basenem. Czysto, miło i schludnie.
Kilimandżaro można zdobyć kilkoma szlakami. Najbardziej popularny i najłatwiejszy to Marangu Route, zwany też coca-cola route;).
Decydując się na zdobycie dachu Afryki musimy przygotować spory budżet. Dzień wspinaczki kosztuje powyżej 100 USD, max 140-150 USD. Na stronach internetowych agencji ceny są bardzo wygórowane i nie należy brać ich na serio. Najtańsza opcja to wynajęcie tylko przewodnika. Wówczas musimy być przygotowani na niesienie wszystkich zapasów żywności na własnych plecach. Zmniejsza to dramatycznie szansę na zdobycie góry. Ponadto w sezonie może być problemem z rezerwacją noclegów w schroniskach.
Najprostszy i moim zdaniem najbardziej sensowny sposób organizacji wyprawy to wykupienie trekkingu w agencji. Zapłacimy więcej, ale mamy do dyspozycji przewodnika, kucharza i tragarzy. Wszystko jest zarezerwowane. Możemy koncertować się na wspinaczce, pięknych widokach i zmaganiu się z chorobą wysokościową.
Moje 'osiągnięcia’ w górach ograniczały się do zdobycia Rysów 2499 m npm oraz zakończonej porażką wspinacze na wulkan Chachani w Peru. Porażka oznacza cenne doświadczenie. Nauka nie poszła w las. Po pierwsze z pokorą wybrałem najłatwiejszą drogą, czyli Marangu Route. Po drugie znacznie lepiej przygotowałem się do obecnego trekkingu. Zabrałem:
- dobre buty trekkingowe
- bielizna termalna ( koszulka z długim rękawem i kalesony)
- polar
- kurtka
- sprawna latarka czołowa
- zapas czekolady
- lek na chorobę wysokościową
- każdego dnia miałem pod ręką duży zapas wody. Dziennie wypijałem od 2 do 3 litrów
Wyprawa rozpoczynamy w Marangu Gate. Wówczas poznajemy profesjonalną cześć naszej grupy, czyli przewodnika Richarda, jego asystenta, kucharza i tragarzy. Do turystycznej części grupy należą Wasilij z Rosji i Heinz z Niemiec. Przed rozpoczęciem trekkingu rejestrujemy się w księdze wejść na Kilimandżaro i ruszamy na wspinaczkę marzeń.
Pierwszego dnia pokonujemy ok. 12 km (z 1700 m do 2700 m npm.). Punktem docelowym jest schronisko Mandara Hut. Cała grupa zostaje zakwaterowana w małej chatce. W środku było pięć łóżek i niewiele miejsca na plecaki. Przed kolacją każdy dostaje mała miseczkę z ciepła wodą. Po pobieżnej toalecie poszliśmy na obiad, krótka pogawędka z towarzyszami podróży i przed 9 wieczór wszyscy już śpią. W nocy jest ciepło i mój marny śpiwór (optymalny dla temperatury ok. 2 stopni Celsjusza) doskonale się sprawdza.
Mała dygresja na temat warunków 'życia’ na szlaku. Tak jak wspomniałem wyżej codzienna toaleta ogranicza się do małej miski wody rano i wieczorem. Można w niej umyć jedynie ręce twarz i pochlapać się tu i ówdzie. Schronisko zwane hut, jest zespołem małych chatek do mieszkania i jedna większa służy jako jadłodajnia. Wyjątkiem jest Kibo Hut. Jest to duży budynek z kilkoma kilkunastoosobowymi salkami. Uwaga, w Kibo Hut nie ma wody. Podsumowując warunki na szlaku są spartańskie. Jednak nie mam wątpliwości, że ludzie lubiący łażenie z dołu do góry i odwrotnie przyzwyczajeni są do takich 'wygód’.
Następnego dnia z samego rana wyruszyliśmy na 15 km marsz ku Horombo Hut. Szlak jest bardziej stromy i wchodzimy coraz wyżej. Coraz wyżej oznacza coraz mnie tlenu. W trakcie marszu coraz bardziej widać zmiany w otoczeniu. Surowszy klimat przerzedził bujną przyrodę. Po 5,5 godzinach marszu docieramy do celu. Zakwaterowanie do złudzenia przypomina poprzednio chatkę. Przyroda uboższa, ale widoki znacznie bardziej ciekawe. W nocy było chłodniej niż 1000 m niżej i nad ranem musiałem przykryć się polarem.
Kolejny dzień poświęciliśmy na aklimatyzacje. Rankiem wyruszamy na 3 godzinny spacer. Wolnym krokiem docieramy na wysokość 4200 m npm. Powrót do schroniska i odpoczynek. Coraz bardziej odczuwam brak tlenu, ale generalnie czuję się ok.
W woli wyjaśnienia wchodząc na Kilimandżaro można dojść do trzech punktów: Gillman’s Point(5685m npm) , Stella Point(5756m npm) i Uhuru Peak(5895 m npm). Wejście na którykolwiek z tych punktów oznacza, że zdobyliśmy górę. Oczywiście ambicją każdego wspinacza jest Uhuru Peak.
Nadchodzi dzień ostatecznego wyzwania. O poranku wymarsz do Kibo Hut. Marsz jest bardzo powolny, droga jest lub wydaje się być coraz bardziej stroma. Po 5,5 godzinach wspinaczki docieramy do Kibo Hut. Na miejscu obiadek i 8 godzin odpoczynku.
O 23.00 wstajemy. Skromny posiłek złożony z kilku ciasteczek i ruszamy. Mamy do pokonania ok. 6 km, ale ponad 2000 m różnicy w wysokości Na szczęście nie jest bardzo zimno. Najważniejsze, że nie wieje wiatr. Powierzchnia szlaku jest piaszczysta. Droga jest jednostajna i stroma. Szlak prowadzi serpentyną.
Jeszcze o zmroku stajemy na Gillman’s Point (5685 m npm.) Wyjmuję aparat i pamiątkowe zdjęcie. Ruszamy dalej. Kolejny cel to Uhuru Peak. Różnica wysokości tylko 200 m. Droga jest łatwiejsza, pod gore i trochę w dół. Niemniej jednak idę bardzo powoli.
Na zegarkach 6.45. Staje na Uhuru Peak. Widoki wokół wspaniałe. Pobyt na szczycie ograniczył się do kilku minut i kilku zdjęć. Szybko schodzimy na dół.
W końcu odpoczynek. Śpię ok. godziny.
Musimy jeszcze zejść do drugiego schroniska na nocleg. Zdecydowaliśmy, że idziemy do Mandara Hut, czyli pierwszego schroniska na trasie. Decyzja nie do końca przemyślana. W sumie w ciągu jednego dnia pokonaliśmy w górę ok. 6 km, a na dól ok. 30 km. Trochę przesadzone. Praktycznie wieczorem dotarłem wycieńczony do celu.
Następnego dnia o 6.30 pobudka i wymarsz. Przy bramie Marangu Gate check out. Dostaję również dyplom potwierdzający moje osiągnięcie. Po powrocie do domu na pewno zawiśnie w najbardziej reprezentacyjnym miejscu. Niestety na koniec wystąpiła niesympatyczna sytuacja związana z napiwkiem. Okazało się, że napiwek w wysokości 50USD nie jest satysfakcjonujący dla naszej obsługi, którą reprezentował Richard. Po krótkiej wymianie zdań każdy został przy swoim i pula napiwku nie zwiększyła się. W końcu Richard przełknął to i pożegnaliśmy się w sympatycznej atmosferze. Niemniej jednak z pełną odpowiedzialnością mogę polecić Richarda Vitalis’a jako przewodnika. Wszystko było idealnie zorganizowane. Problemem może być jedynie wysokość napiwku;). Po powrocie do hotelu szorowanie 6 dniowego brudu. Kolacja, piwko i nasza agencja. Okazuje się, że Savuka zarezerwowała bilet zamiast na 27 zamiast na 26. Zostało nam kilka dni wakacji i kolejny dzień w mało ciekawej Moshi to kompletna strata czasu. Próba kontaktu z agencją zupełnie nie dała rezultatu.
ZANZIBAR
Następnego dnia z bagażami jedziemy w ciemno na lotnisko. Może dopłacimy coś i wylecimy dziś. I tu niespodzianka, bez problemu zmieniliśmy datę wylotu i nic nie trzeba było dopłacić. Po godzinie lotu lądujemy na Zanzibarze. Na wyspie upał. Z lotniska jedziemy taksówką za 35 USD do Kitete w Paje. Po negocjacjach dostajemy pokój po 20 USD. Idę na plaże, od domku dosłownie 2 minuty. Wszystko wygląda jak raj.
Wieczorem na obiad. Zjadłem oczywiście rybkę. Niestety posiłki w knajpach nie są tanie. Koszt obiadu to ok. 7000-8000 TSH.
Po 30 USD kupuję wycieczkę – pływanie z delfinami. Atrakcja okazuje się wątpliwa. Przez 1,5 godziny pływamy po oceanie w poszukiwaniu delfinów. Fale są wysokie i bardzo buja małą motorówką.
W końcu znajdujemy kilka delfinów. Podpływamy i szybki skok do wody. Na ogół widzimy tylko ogony i to z daleka. Tylko dwa razy widzę delfiny z bliska.
Ostatnie dni wakacji upływają na kąpielach, spacerach po plaży, podziwianiu prześlicznych widoków oraz obiadkach z owocami morza i rybami w roli głównej.
Przed odlotem do Kenii zwiedzam Stone Town. W mieście prawie do końca XVIII wieku handlowano niewolnikami. Na miejscu targu ludźmi wybudowano katedrę. Obecnie dominuje tam religia islamska. Poza tym w mieście są charakterystyczne wąskie i kręte ulice. Na uwagę zasługują również pięknie zdobione drzwi w niektórych domach.
Ostatni dzień poświęcamy na spacer po Nairobi i zakupy pamiąteczek.
PRAKTYCZNE WSKAZÓWKI
- Wiza do Kenii i Tanzanii – 50 USD
- Szczepienia. Nie ma obowiązkowych. Wprawdzie tu i ówdzie piszą, że jadąc na Zanzibar należy mieć szczepienie przeciw żółtej febrze, ale nikt tam nie sprawdzał czy mamy takie szczepienie. Natomiast zalecane są szczepienia przeciw: żółtaczce A i B; Żółtej Febrze, Dur brzuszny, Tężec. Niestety szczepienia są bardzo drogie. Dodatkowo należy zastosować profilaktykę antymalaryjną. Brałem Lariam koszt ok. 170 zł. Nie polecam. Lek jest bardzo psychodeliczny. Po zażyciu tabletki przez trzy dni budziłem się ok. 3 nad ranem i później nie mogłem zasnąć. I tak, co tydzień
- Najbardziej opłaca się zabrać do Kenii dolary amerykańskie. Waluta ta jest obecnie (2007r.) słaba, a za wycieczki płacimy w USD. Przy wymienia złotówek na dolary proszę zwrócić uwagę na 'series’ – cztery cyfry w dolnym lewym rogu banknotu na stronie z głową prezydenta. Series nie powinien być mniejszy niż 2000. Nie bierzcie banknotów z niższym numerem.
- Agencja Turystyczna Savuka w Kenii – NIE polecam. Lepiej omijajcie ją szerokim łukiem. Szczegóły w opisie wyprawy.
- Migracje zwierząt. Dwa razy do roku zwierzęta wędrują między parkami (późną wiosną i jesienią). Zasada migracji jest bardzo prosta. Dopóki jest trawa zwierzęta zostają w Masaj Mara. Trawa się kończy przemieszczają się do Serengeti. W wędrówce bierze udział ok. 2,5 mln sztuk zwierząt. Część zwierząt wędruje drogą lądową, pozostałe przez rzekę Mara. Migracji przez rzekę towarzyszą dantejskie sceny polowań krokodyli na roślinożerców. Żeby zobaczyć te sceny trzeba mieć sporo szczęścia. Z informacji uzyskanych od przewodnika zwierzęta na ogół wędrują we wrześniu. Ale nawet osoby będące na Safari we wrzeniu nie mają gwarancji, że zwierzęta pasące się wokół rzeki będą akurat w danym dniu przeprawiały się na drugi brzeg. Trzeba mieć szczęście.
- Napiwki. Przed wyjazdem wszędzie czytałem, że do puli wydatków należy doliczyć obowiązkowe napiwki. W przewodnikach, Internecie pisali: 'jedziesz na Safari przygotuj napiwek dla kucharza, przewodnika. Tylko w sytuacji, gdy jesteś bardzo niezadowolony to nie dajesz napiwków’. Dawałem napiwki, gdy byłem bardzo usatysfakcjonowany z przewodnika, kucharza. Zwykle dawałem po kilka dolarów. W czasie Safari nikt nie upomniał się o napiwek lub o jego większą kwotę. Stosunkowo niesympatyczną sytuację mieliśmy po Kilimandżaro. Zostawiłem 50 USD napiwku dla 7 osób z obsługi. Przewodnik(czytaj kierownik zespołu) zaczął narzekać, że to za mało. Powiedziałem mu, że dla mnie to dużo i na więcej mnie nie stać. W końcu przełknął to i w sympatyczniej atmosferze pożegnaliśmy się. Nie dajcie się terroryzować presji na dawanie napiwków. Jeśli macie kasę i jesteście zadowoleni z przewodnika, jedzenia itp. to możecie w ten sposób docenić wysiłki osób organizujących wasze wakacje. Pamiętajcie możecie, nie musicie.
Kilimandżaro
Niezbędny ekwipunek:
- dobre buty trekkingowe
- bielizna termalna ( koszulka z długim rękawem i kalesony)
- polar
- kurtka
- sprawna latarka czołowa
- zapas czekolady
- lek na chorobę wysokościową
- każdego dnia miałem pod ręką duży zapas wody. Dziennie wypijałem od 2-3 litrów
- śpiwór na temperaturę ok. -7 stopni
Przygotowanie kondycyjne. Szlak na Kilimandżaro nie jest trudny technicznie. Droga jest mozolna i na ostatnim etapie bardzo stroma. Natomiast nie ma tam łańcuchów, drabinek itp. Niemniej jednak ludzie pracujący na codziennie przy biurku mają niewielkie szanse na zdobycie góry. Na kilka miesięcy przed wspinaczką należy systematycznie, kilka razy w tygodniu, uprawiać sport. Przykładowo ja biegałem dziennie ok. 6 – 7 km oraz pływanie. Niemniej jednak to również nie gwarantuje sukcesu. Problemem może być choroba wysokościowa. Organizmy jednym ludzi dają sobie świetnie radę wysoko w górach. Dla innych, nawet bardzo wysportowanych, choroba wysokościowa może być bardzo niebezpieczna. Myślę, że przed wyjazdem warto pójść do lekarza na konsultacje. W czasie wspinaczki warto dokupić jeden dzień na aklimatyzację. Koszt ponad 100 USD, ale zwiększy to w znacznym stopniu nasze szanse.
Safari. Jak zoptymalizować tą część wyprawy. Co zrobić żeby nacieszyć się tutejszymi atrakcjami i zapłacić rozsądną cenę. Przede wszystkim wybieramy najbardziej atrakcyjny park. W przypadku Tanzanii jest to Serengeti, a Kenii Masaj Mara. Dla turystów, którzy nie są pasjonatami przyrody polecam 4 dni w jednym z tych parków. Inne parki nie mają, aż tak dużo atrakcji. Przykładowo w Amboseli można zobaczyć te same zwierzęta, co w Masaj Mara. Dodatkowo przemieszczanie się z jednego miejsca do drugiego beznadziejnymi drogami zajmuje wieczność. Dla osób pasjonujących się egzotycznymi zwierzętami zwiedzenie kilku parków na terenie Ugandy, Kenii, Tanzanii jest obowiązkowe. Powyższe wskazówki dotyczą większości z nas, czyli niezamożnych turystów. Dla tych przy kasie polecałbym Safari w Lodge. Lodge mają standard 4-5 gwiazdkowych hoteli i usytuowane są w parkach w pobliżu wodopoju dla zwierząt. Wieczorem można usiąść w specjalnym 'obserwatorium’ i patrzeć na zwierzęta z piwkiem w ręku. Koszt takiej przyjemności ponad 200 USD na dzień.
Wielka piątka (Big Five). Najbardziej niebezpieczne i waleczne zwierzęta Afryki. Ambicją każdego uczestnika Safari jest zobaczenie całej piątki. Niestety mnie się udało zobaczyć tylko 4. Oto Wielka Piątka: Słoń, Nosorożec, Bawół, Lew, Lampart (niestety tego nie widziałem:( )
Zanzibar – rajska wyspa. Warto się tam wybrać. Ceny jak w Warszawce.
1 Pingback