Po prawie 2-godzinnej przepychance na lotnisku w Mekele siedzimy w samolocie i lecimy do Adis Abeba, gdzie przesiadamy się do samolotu do Arba Minch. Zaplanowaliśmy zwiedzić plemiona żyjące w Dolinie Omo i w jej okolicach zaczynając w Arba Minch i kończąc w Jinka. Impreza jest dość kosztowna, gdyż wymaga wynajęcia auta 4WD, ewentualnie minibusa lub motoru (gdy podróżujecie single). Niestety trasa wszystkich proponowanych wycieczek zaczyna się i kończy w Arba Minch. Zatem zapłaciliśmy za 5 dni, ale ostatni dzień praktycznie skończył się przed 14.00, gdyż przewodnik i kierowca jeszcze wracali z Jinki do Arba Minch. W pozostałe 4 dni zaczynaliśmy w godzinach 5.00-7.00 rano, a kończyliśmy 17.00-18.00. Planując pobyt w Dolinie Omo, weźcie pod uwagę wyżej wspomnianą okoliczność.W Arba Minch zatrzymaliśmy się w w hotelu Ramet. Za pokój dla 3-osób z łazienką i bez śniadania zapłaciliśmy 550 birr.
Przy wynajęciu auta 4WD i przewodnika byliśmy ofiarami stalking’u.Po zakwaterowaniu chodziliśmy po miejscowych biurach podróży, żeby wynająć przewodnika i auto 4WD. Impreza bardzo kosztowna, więc zależało nam na porównaniu kilku ofert. W pierwszej agencji do jakiej poszliśmy przedstawiono nam plan i kosztorys.
Podziękowaliśmy i powiedzieliśmy, że przemyślimy ofertę i ewentualnie wrócimy. Po opuszczeniu budynku dwóch pracowników, chłopaki ok. 30, zaczęło nas śledzić na motorze. Gdy zaglądaliśmy do konkurencji wchodzili za nami i bardzo staSzkoda pasażerów, szkoda pracowników. Tragedianowczo mówili w lokalnym języku do pracowników innych agencji. Czasami dochodziło wręcz do ostrych kłótni. Bezpośrednio w stosunku do nas zachowywali się bardzo poprawnie, ale generalnie sytuacja była bardzo mało sympatyczna. W rezultacie skorzystaliśmy z oferty przewodnika freelancer’a, który został nam polecony przez przygodnie spotkanego turystę z Austrii.
Zgodnie z harmonogramem mieliśmy rozpocząć wyprawę do plemion Doliny Omo o 8 rano. Przewodnik i kierowca z autem byli punktualnie. Ale kto jeszcze czekał przed hotelem? Oczywiście prześladowcy. Zastanawiałem się nawet czy nie spędzili całej nocy licząc, że z braku innych ofert pojedziemy z nimi. Oczywiście doszło do ostrej kłótni między 'naszym’ przewodnikiem i kierowcą a dwoma stalker’ami. Napastnicy zaczęli zaczęli dzwonić po pomoc, jak się później dowiedziałem od kierowcy. Na naszych oczach przewodnik dał im haracz i odjechali. Kilka dni później zapytałem się go czemu im zapłacił. Odpowiedział:
- Nie chciałem zadzierać z lokalną mafią.
Nie wiem czy mówił prawdę. Nie mniej jednak mieliśmy pecha, że pierwsza agencja do której zajrzeliśmy to była prawdopodobnie miejscowa mafia.
Wynajęcie minibusa z kierowcą i przewodnikiem kosztuje od 90 do 110 USD za dzień. Pozostałe koszty pokrywają turyści. Natomiast za auto 4WD, bardziej komfortowe i praktyczne – dociera do niedostępnych dla minivana terenów, trzeba zapłacić od 130 do 150 USD. Drugim hotelem godnym polecenia jest Romia. Ze względu na opisaną powyżej sytuacje i tak naprawdę również brak czasu zapłaciliśmy 140 USD. Cena trochę wysoka, ale przewodnik zapewnił nas, że nie będziemy musieli płacić extra za lokalnych przewodników, o czym wspominano we wcześniej odwiedzanych agencjach.
Zaczęliśmy odwiedzać agencje tuż przed zmierzchem (samolot z Adis Abeba ląduje w Arba Minch ok. 16.00). Z Gech, naszym przewodnikiem, negocjowaliśmy warunki ok 22.00. Bardzo nam zależało, żeby odwiedzać wioski jak najmniej skażone turystami. Czasem to się udawało, czasem nie. Niestety wizyty w wioskach napełniały mnie niesmakiem. Za wstęp opłata od 150 do 300 birr. Za zdjęcia trzeba płacić 5-10 birr. Dzieci i kobiety nie odstępują Ferendżi na krok zachęcając do płatnych fotek. Rzadko się zdarzało, żeby lokalni mieszkańcy nie byli namolni. Gdzie tak było opiszę poniżej.
Niemniej jednak uważam, że Gech jest bardzo dobrym przewodnikiem. Organizował noclegi w bardzo przyzwoitych i konkurencyjnych cenowo hotelach. Opowiadał o zwyczajach poszczególnych plemion, targował się w naszym imieniu. Naszym smartphonem robił zdjęcia. Plemiona życzą sobie opłaty za zdjęcie: 5 birr od głowy, matka z dzieckiem 10 birr. Starał się pokazać nam zwykłe życie plemion, a nie show jakie robią dla turystów. Często wiązało się to z pobudką o 5.00. Z czystym sumieniem mogę polecić sympatycznego Gacha, mail: Gech32(małpka)yahoo.com.
Mała dygresja organizacyjna. Generalnie są trzy opcje:
1. przedstawiona wyżej i chyba relatywnie najtańsza. Zależy od negocjacji. Jednak nie polecam ze względu na stalking, jaki opisałem powyżej. Nas spotkało, to może i Was spotkać, czego oczywiście nie życzę.
2. organizacja pobytu w Dolinie przed przyjazdem. Można napisać emaila do Gecha lub innego polecanego w sieci przewodnika. Spokojnie wymieniając korespondencje negocjować warunki i koszty. Ta opcja, moim zdaniem, jest bardzo sensowna. Przylatujecie do Arba Minch. Na lotnisku czeka już przewodnik z autem. Wszystko gotowe.
3. Najbardziej kosztowna jest organizacja wyprawy poprzez agencje z Addis Abeba. Zaczynacie wyprawę w stolicy i jedziecie autem do Doliny Omy. Zwykle program takiej wycieczki to tydzień lub więcej. Co najmniej 2 dni podróżujecie z/do stolicy. Oczywiście po drodze agencja zapewnia atrakcje.
Moim zdaniem warto wybrać kilka plemion, które chcecie zobaczyć. Warto przygotować się do wyprawy i zebrać informacje o plemionach, które dla przykładu zostały świetnie opisane w blogu: http://zeszytpodrozny.blogspot.co.uk/2014/12/01-etiopia-kilka-sow-wstepu.html
Zaczynając wyprawę Arba Minch lub Jinka wystarczy 4-5 dni na realizacje planów.
Pierwszego dnia jedziemy do wioski Konso. Podróż trwa kilka godzin. Pod drodze mijamy wzgórza, doliny, rolników pracujących na polu. Bez przerwy musimy mijać pasterzy z krowami i owcami. W czasie pobytu w dolinie Omo jesteśmy świadkami uczty orła Tawny, co możecie zobaczyć na filmie:
Przy drodze stoją dzieci. Niektóre z nich chcą jedynie plastikowych butelek, słodyczy, długopisów. Inne zamierzają zarobić na turystach prezentując małe show. Na filmie przykłady:
Mijane wioski są bardzo prymitywne. Również rolnicy do prac polowych używają bardzo prostych narzędzi stosowanych w Europie w XIX wieku np. wół ciągnie drewniany pług.
Po kilku godzinach dojeżdżamy do wioski plemienia Konso. Z daleka konstrukcje domów z podwójnymi dachami. W wiosce (wstęp 20 birr/osoby, w cenie zdjęcia). Zaglądamy do prymitywnych chat, gdzie w jednej izbie jest kuchnia, sypialnia i przydomowa spiżarnia. Oglądamy kurniki zawieszone na drzewach! W małych budynkach, które pełnią funkcje stodoły przechowywane są zapasy kukurydzy i warzyw. Zwiedzanie wioski byłoby bardzo fajne, gdyby nie hordy dzieciaków, które nie odstępują nas na krok. Z rąk wyrywają słodycze, które i tak chcemy in dać. Rozdanie dziesiątek cukierków, długopisów zamiast zaspokoić małych mieszkańców wioski jeszcze bardziej ich nakręca. W większości wiosek mieliśmy podobne sytuacje. Jeżeli w planie będziecie mieli plemię Konso, które polecam ze względu na architekturę i ubiór kobiet, macie do wyboru:
– skansen z wzorcowymi domami i muzeum
– zwykła wioskę, z pewnością nie tak widowiskową jak osada przygotowana dla turystów, ale pozwoli zobaczyć zwykłe życie członków plemiona Konso.
Opuszczamy wioskę i przemierzamy Doliną Ryftową (Rift Valley). Wokół nas roztacza się wspaniały widok na słynny twór geologiczny.
Następny przystanek do wioska plemienia Ari. Nasz przewodnik postarał się bardziej niż w przypadku Konso. Od wejścia widać, że wioskę rzadko odwiedzają turyści. Dzieci są bardzo nieśmiałe wobec białych. Wprawdzie podążają za nami, ale w odległości. Grzecznie ustawiają się w rzędzie po słodycze. Szef wioski opowiada o zwyczajach i życiu codziennym. Oglądamy chaty. Jedna z pań zajmuje się garncarstwem i pokazuje swoje wyroby. Co ciekawe nie chce żebyśmy je kupili. Mieszkańcy są niezwykle sympatyczni. Ubierają się zwyczajnie (tshirt, sukienka) i być może dlatego jeszcze nie zostali zepsuci przez biznes turystyczny. Jednak musimy zapłacić za wstęp 200 birr (za 3 osoby). Zdjęcia w cenie. W rankingu najbardziej sympatycznego plemiona wygrała u mnie wioska plemienia Ari.
Noc spędzamy w Jince – Nasa hotel. Warunki są super. Za pokój 3-osobowy z łazienką i bez śniadania płacimy 700 birr.
O 5 rano wyruszamy do wioski plemienia Mursi. Jedziemy ponad 3 godziny. Impreza jest droga i obejmuje kilka opłat. Za wstęp do parku płacimy 275 birr/osobę + 54 birr za auto. Na rogatkach parku zabieramy do samochodu uzbrojonego strażnika ( 150 birr), który będzie stanowił ochronę przed potencjalnie agresywnymi Mursi. Jednak po drodze mijamy maszerujących wzdłuż drogi członków plemiona, którzy z szerokim uśmiechem, przyjaźnie machają do nas.
Dojeżdżamy do wioski. Na początek opłata za wstęp – 200 birr od osoby. Osada składa się z kilkunastu bardzo prostych chat. Mursi są nomadami, więc ich domostwa są zamieszkane przez relatywnie krótki czas.
Mieszkańcy wioski dopiero wstali. Jesteśmy pierwszymi w tym dniu turystami. Obserwujemy jak pospiesznie malują twarze i ciało, zakładają tradycyjne ubranie i ozdoby. Gdybyśmy przyjechali później nie widzielibyśmy tych przygotowań i moglibyśmy ulec wrażeniu, że to codzienny strój. A tak nie ma żadnych wątpliwości, że jest jest to show dla turystów. Za każde zdjęcie płacimy od 5 do 10 birr. Co ciekawe kobiety i dzieci zachęcają do robienia zdjęć. Natomiast panowie dumnie stoją w pewnej odległości i czekają, aż turyści sami do nich podejdą. Przystojnym i wysokim Mursi dziewczyny nie mogą się oprzeć i płacimy za wspólne fotki. Plemie Mursi nie jest takie straszne jak je malują, ale podobno bywają agresywni popołudniu, gdy spożyją większe ilości bimbru. Kobiety plemienia słynną z kamiennych dysków które wkładają w rozciętą dolną wargę. Największe dyski jakie mieszczą Panie miedzy dziąsłami a rozciętą wargą mają średnice kilkunastu centymetrów. Dodatkowo stroje i zdobienia głowy z rogów, racic i skór krowich są bardzo egzotyczne. Polecam plemię Mursi, mimo bardzo wysokich kosztów i show dla turystów.
Opuszczamy Mursi i jedziemy zobaczyć lokalny bazar w Weyto. Bazar jest bardzo kameralny i w większości handlują na nim członkowie plemienia Tsemay. Zdarzali się również przedstawiciele innych plemion, a nawet emigrantka z sąsiadującej Kenii. Niestety większość lokalnych nie życzyła sobie fotek. Dosłownie dwa razy udało mi się namówić panie na płatne zdjęcia. Pozostałe fotki jakie udało się zrobić to były ujęcia z daleka lub na dużym zoomie.
W Weyto wzbudziliśmy spore poruszenie. Tradycyjnie, największe u dzieci, które nie odstępowały nas na krok. Zmęczeni chodzeniem po bazarze idziemy do lokalnej knajpy. Pijemy butelkowe piwo i gawędzimy z właścicielem baru i klientami. Jest bardzo sympatycznie i wesoło. Zostaliśmy poczęstowani lokalnym bimbrem (niedobry), podpiwkiem z prosa (obrzydliwy) i tej (miód pitny, nie specjalnie mi smakował). Do żucia dostaliśmy słynna etiopską używkę chat. Warto jej spróbować z orzeszkami. Właściciel knajpy postawił nam piwo mówiąc, że jesteśmy pierwszymi Ferendżi, którzy odwiedzili jego przybytek. Na 'miękkich’ nogach opuszczamy rozrywkowe towarzystwo i Weyto.
Noc spędzamy w Turmi. NIestety hotel ma niski standard. Za 3 osobowy pokój z łazienką, ubikacja wspólna, płacimy 600 birr.
O poranku jedziemy do plemienia Daasanach. Mamy do wyboru komercyjną wioskę położoną za rzeką Omo i podobno mniej komercyjną tuż przed rzeką. Zgodnie z przyjętą strategią wybieramy tą drugą. Niestety do wybranej wioski trafiali już turyści. Zaraz po opuszczeniu auta ludzie z plemienia Daasanach krzyczą: photo, birr, money. Za wstęp do wioski płacimy 150 birr. Dzieci bez ustanku krzyczą photo, birr, a dorośli pilnują, żeby każde zdjęcie było opłacone.
Najważniejszym punktem pobytu w Dolinie Omo jest ceremonia bull jumping. Auta parkują przy wyschniętym korycie rzeki. Dalej turyści w liczbie ponad 70 (prawdopodobnie wszyscy Ferendżi, którzy przebywali w Dolinie Omo) idą do wioski plemienia Hamar, gospodarza ceremonii. Trekking trwa około 30 minut.
W wiosce i na obrzeżach trwają zaawansowane przygotowania. Twarz głównego bohatera, chłopca ok. 10 lat, jest malowana naturalnymi barwnikami. Podobnie ozdabiane są lica Maza, z którymi jumper przygotowuje się do uroczystości. W żadnym przypadku nie dajcie się na mówić na malowanie twarzy. Z oferty spontanicznie skorzystała Hiszpanka, która aż się rozpłakała, gdy poznała cenę usługi.
W wiosce gromadzą się kobiety, które piją bimber i tańczą w koło. W ekstazie taneczno-alkoholowej podchodzą do Maza z witkami i domagają się chłosty. Chłopaki niezbyt chętnie uderzają witkami kobiety po plecach. Rany i krew, która pojawia się na ciele kobiet ma symbolicznie pokazywać lojalność i poświęcenie dla bohatera ceremonii. Liczą również, że w razie trudności, będą mogły liczyć na jego wsparcie. Największy podziw wzbudziła u mnie wytrzymałość i kondycja kobiet, które mogą tańczyć godzinami.
Ostatnim i najważniejszym etapem uroczystości jest skok przez byki, które ustawiane są w rzędzie, jeden obok drugiego. Chłopiec, który symbolicznie poprzez ceremonię bull jumping stanie się mężczyzną, 4 razy przebiega po grzbietach zwierząt.
Bohaterem imprezy jest 10 letni chłopiec, który bez problemu przebiegł po grzbietach zwierząt. Członkowie plemiona Hamar i turyści wiwatują na cześć świeżo-upieczonego mężczyzny. Zestresowane dziecko podchodzi do Moniki i pyta czy nie ma lizaka. Monika częstuje chłopaka cukierkiem, który uszczęśliwia dzieciaka dużo bardziej niż wiwaty uczestników ceremonii.
Jak to możliwe, że w ceremonii, po której chłopiec staje się mężczyzną, uczestniczy 10 letnie dziecko? Rodzice chłopca są stosunkowo zamożnymi mieszkańcami wioski. Znaleźli 'dobrą partię’ dla syna i zawarli kontrakt małżeński, który może zostać podpisany, gdy chłopiec przejdzie ceremonię. Oczywiście małżeństwo zostanie zawarte za prawie 10 lat, ale rodzice dziewczyny i chłopaka zawczasu ułożyli im życie.
Bull jumping jest bardzo drogą imprezą (800 birr za osobę). W cenie zdjęcia i filmy. Mimo znacznych kosztów jest to najciekawszy punkt pobytu w Dolinie Omo. Gorąco polecam.
W przeciwieństwie do innych plemion, które zakładają tradycyjne stroje w czasie uroczystości lub na show dla turystów, Hamar i Bana na co dzień chodzą w tradycyjnych strojach wykonanych z krowiej skóry. Warto zapisać te plemiona, lub jedne z nich, na listę 'a must’.
Po ceremonii jedziemy do wioski plemienia Hamar, gdzie będziemy spędzać noc. Przy ognisku wspólnie z mieszkańcami rozpijamy żubrówkę, która bardziej smakuje paniom niż panom. Obok nas tańczą dzieci. Jest bardzo klimatycznie, ale pora iść spać. Noc spędzamy w prymitywnej chatce, śpiąc na skórze z krowy. Jest bardzo twardo i mam wrażenie, że cały czas chodzą po mnie robaki. Śpię nie więcej niż 3 godziny. Noc dla prawdziwych twardzieli.
Z plemion Doliny Omo najbardziej 'komfortowe’ i unikatowe architektonicznie są budynki, w których mieszkają Konso. Pozostałe plemiona należy podzielić na stacjonarne i nomadów. Nomadzi mieszkają w bardzo prymitywnych chatkach, przypominających namioty zrobione z patyków. Plemiona prowadzące osiadły styl życia budują bardziej trwałe chaty. Po wejściu przez małe drzwi, zawsze się schylałem, jest jedna izba symbolicznie podzielona na cześć mieszkalną, kuchnię i podręczną spiżarni. W chłodniejsze noce w chacie palone jest ognisko. Dym uchodzi przez otwór drzwiowy i nieszczelności w dachu. Wystarczy podnieść głowę, żeby zobaczyć czarny sufit od dymu z ogniska.
Mieszkańcy wiosek nie mają dostępu do elektryczności i bieżącej wody. W porze suchej kobiety i dzieci często muszą wędrować kilka kilometrów do prawie wyschniętych rzek lub studni wodnych z plastikowymi zbiornikami 5-20 litrów. Na filmie możecie zobaczyć jedną z rzek w porze suchej i ludzi, którzy korzystają z jej niewielkich zasobów:
Jakże zadziwiający jest widok wielkich i nowoczesnych słupów z liniami wysokiego napięcia, które przesyłają prąd do Kenii. Zapewne za pieniądze uzyskane ze sprzedaży prądu rząd Etiopii kupuje broń, i płaci żołd mundurowym.
Ostatnim plemieniem jakie oglądamy jest Karo, jedno z najmniej licznych plemion Doliny Omo. Do wioski jedziemy prawie 3 godziny. Duża osada jest malowniczo położona nad rzeką Omo. Członkowie plemienia są bardzo dobrze wykształceni. Prawie wszyscy mówią po angielsku. Niestety również bardzo się cenią. Za wejście płacimy 300 birr/osobę. Zdjęcia już tradycyjnie kosztują 5 birr od głowy. Plemię Karo słynie z malowania ciał w fantazyjne wzorki białą farbą. Ciało ozdabiają w czasie ceremonii i oczywiście dla turystów. Na codzień chodzą ubrani w t-shirt, spódnice, spodenki …
W czasie pobytu w Dolinie Omo zwiedziliśmy kilka bazarów. Polecam wizyty w miejscach handlu. Dla miejscowych wizyta na bazarze, to nie tylko handel. Kobiety i faceci ubierają się odświętnie, przy popiwku z proso gawędzą i oczywiście sprzedają/kupują. Chodząc po bazarach można spotkać członków różnych plemion i bezpośrednio porównać różnice w wyglądzie. Nie będę polecał poszczególnych miejsc. Zdajcie się na przewodnika. Warto zajrzeć na mniejsze jarmarki, jest bardziej kameralnie i mniej turystycznie.
Dodaj komentarz